Gdyby to był wyrób Sennheisera albo Beyerdynamica, pisanie "słuchawki" byłoby zbędne, bo wiadomo, że na rynek konsumencki firmy te kierują przede wszystkim właśnie słuchawki, jednakże dla Denona są one tylko niewielkim odłamem działalności, choć przyznać trzeba, iż stale rosnącym w siłę.
Słuchawki Denon AH-D600 Autor: Piotr Ryka.
Wstęp. Gdyby to był wyrób Sennheisera albo Beyerdynamica, pisanie "słuchawki" byłoby zbędne, bo wiadomo, że na rynek konsumencki firmy te kierują przede wszystkim właśnie słuchawki, jednakże dla Denona są one tylko niewielkim odłamem działalności, choć przyznać trzeba, iż stale rosnącym w siłę. Lecz co tam nazwy, określenia i uściślenia, co tam firmy – ważne jak one grają, jak się pozycjonują na rynku i głowie użytkownika oraz jak wyglądają.
Walory użytkowe i cechy konstrukcyjne Słuchawki są nowiuteńkie, prosto z producenckiego pieca, z którego wyszły wraz z modelem szczytowym AH-D7100. I nie tylko są nowe, ale mają też nowatorski wygląd. Zacznijmy w takim razie od tego wyglądu i jego przekładania się na wygodę. Denon AH-D600 to nauszniki wagi średniej, ciekawe dla oka i miłe w dotyku. Tworzywo z jakiego je wykonano zarówno pod względem powierzchowności jak i palpacyjnie dość udanie usiłuje imitować naturalną skórę, przy czym to nawiązanie do naturalności wydaje się nie bez związku z ich kształtem. A kształt ten jest – rzekłbym – biologiczny. Podobnie jak architektura Gaudiego nawiązuje do form biologicznych w budowlach, tak kształt nowych Denonów czyni to ze słuchawkami. Biologizm znajduje tu wyraz przede wszystkim w jednolitości formy. Nie mamy osobnego pałąka z przyczepionymi doń muszlami, tylko jednolity, całościowy korpus. Pałąk i muszle stanowią jedność o wyzwolonej ze szkolnej geometrii kół i linii prostych formie krzywoliniowej, charakterystycznej dla istot żywych. Jest to wprawdzie jedynie pozór, bo tak naprawdę różnica polega wyłącznie na tym, że przedłużone osie pałąka uczyniono maskownicami dla przytwierdzonych doń od wewnątrz za pośrednictwem łożyska muszli, jednakże całościowy wygląd uległ dzięki temu zasadniczemu przeobrażeniu.
Czy prezentuje się to dobrze, czy wolimy formę tradycyjną, nie moja rola oceniać. Podoba się czy też nie, na podstawie zdjęć każdy może sam sobie odpowiedzieć, a ważne czy wygodnie się je nosi i łatwo reguluje. Tak właśnie jest i odpowiada za to nie tylko dobrze dobrany kształt całości, ale i bardzo dobrze uformowane pady, o oczywistym przy tym "biologicznym" założeniu ergonomicznym kształcie. Wytwórca nazywa je "pentagonalnymi" i informuje, że są wypełnione pianką z efektem pamięci, która to innowacja jest chroniona patentem. Podkreśla też fakt zamontowania muszli na łożyskach, co czyni je obrotowo ruchomymi względem pałąka, pozwalając swobodnie dobierać kąt nachylenia względem głowy. Same pady są wykonane z wysokiej jakości sztucznej skóry, dzięki czemu ich dotyk jest bardzo przyjemny, pozwalając bezproblemowo trzymać słuchawki na głowie przez wiele godzin. Dodajmy od razu, że mamy tu do czynienia z konstrukcją zamkniętą, przy czym zamknięcie to jest wyjątkowo solidne. Żadne muszle z jakimi dotąd miałem styczność w takim stopniu nie separowały od otoczenia, co należy uznać za duży atut. Dźwięki zewnętrzne są mocno przytłumione a siedzący obok nas bardzo niewiele usłyszą z tego czego słuchamy; przy cichszym ustawieniu nic zgoła.
Tym biologicznie uformowanym muszlom zaaplikowano nowe przetworniki, aczkolwiek nie jakieś całkiem od wcześniej stosowanych odmienne. W dalszym ciągu średnica wynosi 50 mm i wciąż mamy do czynienia z niską, 25 ohmową impedancją, jednak zmieniono kształt membrany i zafundowano jej lepszy surowiec.
Ten nowy kształt opisany jest jako bezkrawędziowy (ang. free edge), a jego substancję stanowi tworzywo z węglowych nano-włókien, jeszcze cieńszych niż używane poprzednio. Według twórców ma to skutkować wyjątkową przejrzystością dźwięku oraz precyzją i brakiem zniekształceń podczas przetwarzania sygnału elektrycznego w falę akustyczną. Sam sygnał jest doprowadzany do przetworników kablem z miedzi OFC (oxygen free cooper) w materiałowym oplocie. Ma on trzy metry długości i wpina się go do muszli małymi jackami, dzięki czemu łatwo go podmieniać. Nie przejawia żadnej sztywności ani nie sprężynuje, tylko leci przez ręce, co przekłada się na brak problemów z użytkowaniem, którymi tak obficie darzy nas kabel nowych Sennheiserów HD 700.
Producent nie ukrywa, iż mimo stosunkowo sporej masywności (365 g) oraz konstrukcji wokółusznej, słuchawki są przystosowane do użytkowania mobilnego i z myślą o nim były projektowane. Na przystosowanie to składa się nie tylko mały jack kończący kabel, lecz także będący w komplecie krótszy kabel z zamontowanym pilotem i mikrofonem do obsługi iPhonea, iPoda, czy iPada, do czego dołącza się podróżny pokrowiec, pozwalający z łatwością spakować zawartość słuchawkowego setu do torby podróżnej lub za pomocą dołączonego karabinka przypiąć ją do paska. Słuchawki mają też wyjątkowo dużą skuteczność, opiewającą na 108 dB, co pozwoli je napędzać wszelką słuchawkową dziurką i dysponują wspomnianą już imponującą izolacją zewnętrzną, oszacowaną na aż – 15 dB. Nie znaczy to, że AH-D600 do normalnego słuchania się nie nadają, a dołączona złocona przejściówka na duży jack rozwiewa wszelkie wątpliwości. W końcu jeżeli płacimy za słuchawki ponad dwa tysiące złotych (w USA 500 dolarów) i są to normalne słuchawki nauszne, trudno aby nam służyły wyłącznie w warunkach podróżnych i oferowały jakość dźwięku za niską dla audiofila czy melomana.
Dźwięk.
Rzućmy je w takim razie na żer melomańskich i audiofilskich wymogów, bo że w podróży się sprawdzą, przy ich stopniu odcięcia od otoczenia nie może być wątpliwości. Z kolei wymogi snobistyczne i megalomańskie, wobec wysokiej jednak nie aż tak bardzo ceny, zastosowania tutaj nie znajdą.
Słuchawki dotarły do mnie od polskiego dystrybutora w stanie wskazującym na brak jakichkolwiek prób użytkowania; pachnące nowością i zapieczętowane. A pieczętują je i pakują bardzo starannie. Tu na grubą tekturę dodatkowo osłaniającą pudło nikt nie żałował, a z kolei samo pudło jest nietypowe, zarówno kolorystyką jak i kształtem nawiązując do dalekowschodniej estetyki użytkowej o bardzo wysokim stopniu wyrafinowania. Kiedy się już przez te osłony, pudła i pieczęcie przedrzemy, wpada nam w ręce produkt o wyglądzie zgodnym z najnowszą tendencją – mający quasi-biologiczne kształty i oparty o ekologiczne surowce. Okazuje się być bardzo wygodny, ale nie to jest przecież w słuchawkach istotą. Podpinamy je zatem do stosownego wzmacniacza i zaczynamy się im przysłuchiwać.
Muszę przyznać, że w ciągu pierwszych stu godzin z okładem dźwięk się zupełnie nie zmieniał i już byłem gotów zacząć go opisywać poczynając od słów "pierwszy raz mam do czynienia ze słuchawkami, które wygrzewania zupełnie nie wymagają", a tu po przeszło tygodniu grania jednak się ocieplił i na średnicy wzbogacił, co było z jego strony czymś bardzo miłym i zarazem rozsądnym. Nie da się bowiem ukryć, iż mimo istotnych walorów, pod względem temperatury i średnicowego nasycenia nazbyt był powściągliwy. Lecz co było a nie jest, nie pisze się w rejestr. Skupmy się zatem na tym co jest.
Słuchawki opiszę w oparciu o cztery wzmacniacze – własnego ASL Twin-Head'a oraz również lampowego Woo6 SE, a także tranzystorowego Ear Stream "Sonic Pearl". Do kompletu dokooptujemy komputerową kartę dźwiękową Asus Xonar "Essence" STX, zarówno w roli całościowego urządzenia kreującego dźwięk jak i źródła wpiętego we wzmacniacz.
Zacznijmy od Sonic Pearl, bo wydaje się tu najodpowiedniejszy. Zarówno dlatego, że słuchawki przeznaczone także do celów mobilnych powinny być zoptymalizowane pod kątem współpracy z urządzeniami tranzystorowymi, jaki i dlatego, że prezentuje on niewątpliwie wyższą klasę niż nawet bardzo dobra karta komputerowa albo odtwarzacz przenośny.
Domniemanie co do dobrej współpracy okazało się trafne. Powiedzmy więcej, okazało się strzałem w dziesiątkę. Słuchawki Denon AH-D600 i wzmacniacz Sonic Pearl bardzo się polubili i bardzo zgodnie muzykowali.
Co się od razu narzuca i co stanowi dominantę, to zdecydowany akcent basowy w połączeniu z przejrzystością całego pasma. Dźwięk jest bliski, bezpośredni i dynamiczny. Przy tych oczywistych walorach brak mu jednocześnie oznak czegokolwiek co odstręczałoby od słuchania, w związku z czym konsumujemy go z zaangażowaniem i apetytem. Basowy masaż nie jest z pewnością czymś rodem z audiofilskiego rozhisteryzowania, trzęsącego się nad każdym dźwiękowym niuansem i z aptekarską wagą odmierzającego proporcje w dźwięku. Jest po prostu spektakularny, efektowny i zwyczajnie miły w odbiorze. Mówiąc gwarowo – jest fajny. A że w tym wypadku jest także rozdzielczy i w przypadku większości nagrań nie zasłania innych składowych pasma, tylko z rozmachem sobie z tupie, nie tylko nie możemy mieć do niego pretensji, ale winniśmy mu wdzięczność. Denon AH-D600 to nie są przecież słuchawki o jakichś wyjątkowych aspiracjach, gotowe rzucać wyzwanie największym z wielkich. Ich zadaniem jest cieszyć użytkownika na możliwie najwyższym poziomie za swoje pieniądze i niewątpliwie z zadania tego się wywiązują. Mają swój styl, a styl ten jest dość specyficzny i dlatego warto mu się uważniej przyjrzeć.
Poza basowym akcentem styl ów obejmuje połączenie naturalności z brakiem łagodzenia. Ale powiedzmy także od razu, że ten brak łagodzenia nie polega (jak to przeważnie ma miejsce) na obcinaniu sopranów. Wręcz przeciwnie, składowa sopranowa tu także jest dominantą, nieustannie zaznaczając swoją obecność. Soprany te są jednak jak najdalsze od szczypania w uszy i biorą to od pokrewieństwa z tymi z najwyższej audiofilskiej półki, o których pisałem nieraz, że są przestrzenne i właśnie tej przestrzenności zawdzięczają swój znakomity odbiór. Soprany od AH-D600 aż tak dobre nie są, ale niewątpliwie stanowią pewne nawiązanie do tej szkoły grania i to im się zapisuje na duży plus. Kolejnym atutem jest bezpośredniość. Dostajemy ją dzięki bliskości i dobremu uchwyceniu tonacji. Ale nie tylko. Właśnie zdałem sobie sprawę, że D600 cały swój przekaz wzbogacają przestrzennością, która poparta bliskością pierwszego planu daje znakomite wrażenie bezpośredniości. Ta muzyka nie spłaszcza się i nie umiera w pospolitej dwuwymiarowej trumnie byle jakiego przekazu, tylko ożywa na przestrzennym planie i w przestrzennym brzmieniu.
By należycie te słuchawki umiejscowić w słuchawkowym orszaku sięgnijmy po innego umilacza odsłuchów, Sennheisera HD 650. Przekaz tego nie tak jeszcze dawnego flagowca okazuje się dalece odmienny, co przy jego znanym z basowych akcentów sposobie grania może wydać się dziwne. Ujmując w jednym zdaniu kwestię basu powiedzmy od razu, że ten od Denona jest dużo potężniejszy i bardziej uwydatniony. Ale nie to najbardziej stanowi o różnicy. W bezpośrednim porównaniu dźwięk HD 650 jest przede wszystkim wyraźnie cofnięty, składają się nań mniejsze źródła i pozbawiony jest trójwymiarowości. Tę trójwymiarowość możemy u Denona określić jako wręcz komputerowo zaaranżowaną, co oczywiście mieć miejsca nie może, ale co się tak właśnie przejawia. Momentalnie nasuwa się analogia ze Staksem Omegą II, które to słuchawki o takie komputerowe czary swego czasu podejrzewałem. W tamtym przypadku było to jednak o tyle uzasadnione, że w torze pracował własny staksowy wzmacniacz, który jakieś uprzestrzenniające zabawki mógł przecież ewentualnie posiadać, podczas gdy tu takie coś jest oczywiście wykluczone. Tak więc da się skonstruować słuchawki sprawiające same z siebie wrażenie inspiracji przestrzennych i tu właśnie z takimi mamy do czynienia.
Pozostając przy porównaniu z HD 650 trzeba jeszcze zwrócić uwagę na odmienność samej natury dźwięku. Ten od Sennheisera jest cieplejszy i przede wszystkim taki z chropawą fakturą, charakterystyczną dla audiofilskich słuchawek i wzmacniaczy pochodzących z wyższej półki. W odróżnieniu ten Denona jest czysty, sprężysty i gładki, bardziej przypominając sposób grania HD 600. Cały pracuje w obrębie wspomnianej przestrzenności, bliskości i bezpośredniego ataku. To jest duży, mocny i bardzo bliski dźwięk, aplikowany słuchaczowi prosto do ucha bez żadnego dystansu czy umowności. Kiedy się po nim słucha HD 650, momentalnie pojawia się dystans i przekaz ulega spłaszczeniu, zarówno w mierze głębi sceny jak i samego brzmienia. W zamian dostajemy więcej ciepła, więcej optymistycznego nastawienia i tę chropowatą fakturę. Muszę jednak przyznać, że na mnie bezpośredniość Denona robiła dużo lepsze wrażenie. Jest znacznie bardziej spektakularna, choć tego rodzaju efektowność (bynajmniej nie jakaś tania) nie każdemu musi się podobać. Nie dotyczy to jednak mojej osoby, bo podsumowując tę część testu zmuszony jestem przyznać, że duet Denon AH-D600 z Sonic Pearl jak najbardziej do gustu mi przypadł. Przy całym jego głęboko zaaranżowanym sposobie grania sprawiał naprawdę dużo radości.