"Tu chodzi o brzmienie" - wywiad z Robertem Cray'em


Portal Sound And Vision opublikował obszerny wywiad z Robertem Cray'em, znakomitym bluesowym gitarzystą, nazywanym królem vibrato. Muzyk opowiada w nim o swojej wielkiej miłości do brzmienia - również tego odtwarzanego. Okazuje się pasjonatem winyli, których - jak mówi - ma pokaźną kolekcję. Opowiada też o sprzęcie audio, z jakiego korzysta w domowym odsłuchu. Poniżej publikujemy fragmenty wywiadu, do lektury których serdecznie zapraszamy.

Tu chodzi o brzmienie - wywiad z Robertem Crayem

Mike Mettler: Umieściłeś swoje ostatnie studyjne nagranie, In My Soul z 2014 roku na płycie winylowej, więc podejrzewam, że wciąż jesteś miłośnikiem tego formatu.

Robert Cray: Pytanie na czasie! Właśnie rozmawiałem z basistą mojego zespołu, Richardem Cousinsem, który jedzie na 100km wycieczkę do starego sklepu z płytami, który odwiedzaliśmy, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Eugene, w Oregonie. Wybiera się do tamtejszego House of Records, więc złożyłem kilka zamówień.

Doprawdy? Czego teraz szukasz – nowej, starszej muzyki?

Starej. Szukam kilku starych albumów Wilsona Picketta, jak The Wicked Pickett z 1967, oprócz tego rozglądam się za Sonny Rollins Plus 4 z 1956.

To świetna sprawa, że mnóstwo klasycznej muzyki, którą kochamy – jak stary jazz – zostaje teraz ponownie wydawana na 180g winylach.

O, tak – cały dorobek Blue Note.

Dokładnie! Dlaczego w dalszym ciągu tak cenisz winyle?

Chodzi o ich brzmienie! Znalazłem paragon na stary wzmacniacz McIntosha, który kupiłem w 1993 i przez jakiś czas wracałem do mojej kolekcji winyli. Dziś muzyka jest zbyt skompresowana, w plikach i CD... Wszyscy zostali oszukani przez CD, wiesz? (śmiech)

W ostatnim czasie sklepy z winylami znów wracają do łask, są wszędzie. Reedycje są świetne, a poza  tym – jak powiedziałeś – wydawane jest mnóstwo nowej muzyki. I dzieciaki w to wchodzą.

To ośmiela też mnie. Zamiast przeskakiwania pomiędzy pojedynczymi utworami, tu chodzi o spędzenie 20 minut na przesłuchanie całej jednej strony, od początku do końca. Jest tu element rytuału, przez co słuchacz o wiele bardziej się angażuje.

Zgadzam się! To jedna z rzeczy, które zawsze robiliśmy, i która się nie zmienia. Kiedy nagrywaliśmy album, włączaliśmy go od początku i słuchaliśmy do końca, po kolei.

Tu chodzi o brzmienie - wywiad z Robertem Crayem
Kolejność utworów jest więc również dla Ciebie bardzo ważna.

Tak, dokładnie.

Szczególnie podczas układania koncertowych setów – jak to zrobiłeś na najnowszej płycie – wymierzasz jakąś ścieżkę, podróż, do której chcesz zaprosić słuchaczy.

To jak opowiadanie historii, większy obraz. Dokładnie to próbuję zrobić.

Od wielu lat pracujesz z realizatorem Steve'm Jordanem. Musieliście dobrze rozumieć się w sprawie tego, czego oczekujecie od miksów, prawda?

Steve na poważnie wchodzi w brzmienie, dlatego lubiłem z nim pracować. Kiedy zaczynaliśmy wspólną pracę, nagrywaliśmy na 2-calowej taśmie, ale większe studia pozbywały się takich magnetofonów. Steve i nasz inny przyjaciel, inżynier dźwięku Niko Bolas czerpali mnóstwo radości z pracy z taśmą. Znali sposoby na to, jak zbliżyć się do tego brzmienia, i to podczas nagrań w wyższej jakości. Byli prawdziwymi pasjonatami. I fachowcami. Mając świadomość, jak Steve i Niko lubią ten dźwięk, mogłem po prostu stać z boku. (śmiech) Wiedzieli, jak osiągnąć brzmienie, które lubię.

To świetnie pasuje do twojego stylu, ponieważ twoje vibrato ma bardzo czysty, charakterystyczny dźwięk. Na poziomie MP3 jego indywidualny charakter może zostać przytłumiony.

Zgadza się! Nie można tego zgubić.

Tu chodzi o brzmienie - wywiad z Robertem Crayem
Z jakiego gramofonu korzystasz w swoim systemie?

Mam jeden z modeli Pro-Ject Debut Carbon, ten z podstawą w czarnym, fortepianowym kolorze, z założoną fabrycznie igłą. Mam go od może 10 lat. Kupiłem go w sklepie w Minneapolis i wysłałem do mojego domu.

Jaki rodzaj kolumn posiadasz?

Parę kolumn Klipscha, ale nie korzystam z nich teraz. Oprócz tego mam monitory studyjne Smithline wykonane przez mojego przyjaciela z Los Angeles pod koniec lat 80. To naprawdę solidne, małe monitorki. Korzystam z nich w moim pokoju do ćwiczeń, razem ze wzmacniaczem McIntosh MC225 i przedwzmacniaczem/tunerem MX-110. Razem działa to naprawdę nieźle.stereo hi fi
Lubię to ustawienie. Z McIntoshem nie może pójść źle szczególnie, kiedy wiesz, czym jest czyste brzmienie. Na tym poziomie, jeśli możemy tak powiedzieć, jesteś królem prawdziwego vibrato.

(śmiech) Zakochałem się w tym vibrato już kawał czasu temu. Było obecne w muzyce gospel, której słuchałem i w ukochanych przeze mnie nagraniach Wilsona Picketta. Na gitarze grał u niego Robert Ward, coś pięknego. Rozmawiałem z Bo Diddley'em o tych latach. Wzmacniacz Magnatona – to jest świetny wzmacniacz, który oddaje prawdziwe vibrato. Mam takie cztery! Niektóre z nich są stereo, a niektóre mono, ale te stereo są naprawdę magiczne.

Tu chodzi o brzmienie - wywiad z Robertem Crayem
Czy ludzie pytają Cię o radę, jak we współczesnym świecie zachować tradycję bluesa?

Każdy ma własny sposób na życie. Dziś Internet daje ogromne możliwości, dlatego rzeczywiście, ludzie to robią. Różnica polega na tym, że dziś, jak sądzę, nie ma tak wielu miejsc do grania, jak kiedyś. Mogliśmy wzrastać, ponieważ kiedyś było znacznie więcej klubów, w których było znacznie więcej kluba. Wygląda na to, że liczba klubów muzycznych maleje. Dla wielu zespołów były pierwszym kontaktem z publicznością. Dziś jest nieco trudniej. Poza tym, programy telewizyjne każą Ci stać się gwiazdą w 5 minut – to szalone. Myślę, że to nie w porządku. To nie jest zdrowe, nie jest dobre dla ludzi.

Do momentu, w którym jesteś doprowadziły Cię wytrwałe ćwiczenia na instrumencie, strzępienie palców, by uzyskać cel. Na pewno wciąż poświęcasz temu wiele czasu będąc w trasie.

Zgadza się. Musisz pracować. Musisz wykonać tę pracę. Ludzie przychodzą do mnie i mówią: Wiesz, jest tu naprawdę ciężko. O co chodzi? Wydaje im się, że wszystko musi się stać natychmiast – ale nie musi. Dlatego odpowiadam: Spotykaj się z ludźmi i grajcie dla zabawy. Jeśli nie daje ci to radości, nie warto w to brnąć. To świetna okazja, by grać z innymi ludźmi, musisz wyjść na zewnątrz i po prostu chwilę robić z siebie idiotę. (śmiech)

Kiedy doszedłeś do punktu, w którym poczułeś się wystarczająco pewnie, by móc żyć z grania bluesa?

Zaczynaliśmy z Cray Band, kiedy miałem 20 lat, a Richard Cousins 19. Ale zaczęliśmy grać, bo po prostu tego chcieliśmy – grać. Pewnie, chcieliśmy, żeby kiedyś móc z tego żyć. Ale nie mieliśmy żadnego planu na to, gdzie to nas doprowadzi. Po prostu chcieliśmy dawać koncerty, grać. To była fantastyczna sprawa, kiedy zaczynaliśmy grać w klubach. Praca w klubach w soboty – świetna sprawa. To wszystko było zabawą – i ciągle jest, nawet jeśli zdarzyły się rzeczy, których się nie spodziewaliśmy. Chodzi o Twoją postawę, stosunek, jaki do tego masz.

Żaden z rodzajów muzyki, który graliśmy, nie był w tamtym czasie popularny w radio. Chcieliśmy grać, jak Elmore James i James Brown. Inne zespoły grały to, co słyszeli w liście przebojów.

Rozumiem, że za kolejne 40 lat możemy spodziewać się kolejnego albumu live? Zamierzasz to zrobić?

(głośno się śmieje) Może już za 10, kiedy stuknie mi 50.


Do ilustracji wywiadu wykorzystano zdjęcia umieszczone na oficjalnej stronie Pana Roberta Cray'a, http://robertcray.com/. Cały tekst wywiadu można przeczytać w portalu Sound and Vision.
Tu chodzi o brzmienie - wywiad z Robertem Crayem

<