Test HiFiMAN HE-6

Dopiero co skończyłem pisać recenzję o stopień niższego modelu HiFiMAN’a i dość niezadowolony z konieczności jego zwrotu, jako że bardzo ciekawie słuchawki te grały, pomaszerowałem ku stojącemu pod bramą kurierowi, a tu okazało się, że nie tylko paczkę mam mu przekazać, ale także on ma paczkę dla mnie.
 

Test HiFiMAN HE-6 Autor: Piotr Ryka.
Wstęp. Zawartością okazał się przedmiot niniejszej recenzji, o którym wiedziałem, że ma nadejść, ale w późniejszym terminie. Znakomicie – pomyślałem – bo już w opisie zwracanego modelu HE-5LE dopominałem się o możliwość jego posłuchania. Napisałem tam, że w nowych ortodynamikach HiFiMAN’a wiele jest bardzo ciekawych elementów brzmieniowych, jednakże – przynajmniej z poziomu reprezentanta drugiego od góry – nie potrafią one wysławiać się w sposób znamionujący arcymistrzostwo dykcyjne, charakteryzujące takich słuchawkowych asów jak Sennheiser Orfeusz czy Ultrasone Edition9. Dźwięk urywał się przed zyskaniem kompletnej formy, a przy tym jego postura pozostawała nieco zbyt sztywna, niezdolna wlać się w tęże formę z całą precyzją mistrzowskiego odlewu. Wiedziałem przy tym, że model HE-6 posiada lepszej jakości membranę i doskonalsze magnesy napędzające, czyli ma po prostu lepsze przetworniki. No a gdyby okazało się, że przetworniki te zachowując wszystkie atuty modelu HE-5LE potrafią także prawidłowo się wysławiać, wypowiadając muzyczne frazy nie gorzej od najlepszych, wówczas ho, ho, co mogło się zdarzyć…

  HiFiMAN HE-6

Technologia. Napisałem to już parę razy przy okazji recenzowania słuchawek ortodynamicznych, ale dla porządku raz jeszcze powtórzę: one są konstrukcyjnie odmienne, a odmienność ta polega na posiadaniu cewki wtopionej bezpośrednio w membranę (inaczej diafragmę), przy czym membrana ta jest po obu stronach obłożona magnesami sterującymi, a ponieważ sterowanie to obejmuje jednocześnie całą powierzchnię diafragmy, powinno, przynajmniej teoretycznie, być bardziej precyzyjne od tego z najczęściej spotykanych słuchawek dynamicznych, mających jedynie centralnie położoną ruchomą cewkę. Poza tym membrany ortodynamików, podobnie jak membrany elektrostatów, mogą być cieńsze i elastyczniejsze, co jest oczywiście atutem. Sama technologia ortodynamiczna, zwana także planarną lub izodynamiczną, jest stosunkowo stara. Słuchawki o tej konstrukcji święciły tryumfy od połowy lat 70-tych po koniec 80-tych zeszłego stulecia, by następnie niemal całkowicie zaniknąć. Liderem produkcji był wówczas potężny koncern Yamacha. Z kolei firma HiFiMAN jest bardzo młoda; jej pierwszy rynkowy produkt, oznakowany symbolem HE-5 (zastąpiony rok później przez HE-5LE), pojawił się w 2009 roku, a przedmiot recenzji, flagowe obecnie HE-6, debiutowały w czerwcu 2010 roku. Prace nad skonstruowaniem najwyższej klasy słuchawek planarnych twórca firmy, dr Fang Bian, rozpoczął jednak znacznie wcześniej, bo już w 2003 roku, przy czym poprzednio także zajmował się inżynierią słuchawkową, próbując zbudować tańszą wersję legendarnego Sennheisera Orfeusza, czego owocem są dostępne dziś elektrostatyczne słuchawki Jade. Jak na wstępie wspomniałem, model HE-6 wyróżnia się wyższej klasy przetwornikami. Tak samo jak u HE-5LE przetworniki te mają mylarową diafragmę, lecz napyloną warstewką złota a nie aluminium, dzięki czemu może być ona cieńsza i lżejsza, bo złoto jest bardziej wydajne od aluminium. Jednocześnie magnesy napędzające są silniejsze, co skutkuje większą precyzją sterowania. W sukurs tym usprawnieniom przychodzi okablowanie z miedzi monokrystalicznej, wyprodukowane przez chińską firmę Yongsheng, dające zdecydowanie lepsze przewodzenie. A gdyby ktoś zapragnął pójść jeszcze krok dalej, firma ALO Audio ma dla niego kable jeszcze wyższej jakości, życząc sobie za nie skromne 550 dolarów. Napisałem okablowanie, ponieważ słuchawki mają dwa komplety kabli, oba odpinane przy muszlach.  (ALO Audio za swoje 550 dolarów oferuje pojedynczy przewód z końcówką XLR oraz przejściówkę na duży jack.) Pierwszy z oryginalnych kabli jest zwykły, czyli zakończony tradycyjnym wtykiem 6,3 mm, a drugi ma symetryczną końcówkę czteropinową, analogiczną z tymi od AKG K1000. Racją istnienia tego drugiego jest fakt posiadania przez niemal wszystkie modele HiFiMAN’a, a już zwłaszcza HE-6, skuteczności prawie równie niskiej co dawny flagowiec AKG, skutkiem czego wpinanie ich w tory dla tychże AKG jest czynnością jak najbardziej uzasadnioną, o czym jako posiadacz K1000 miałem się okazję osobiście przekonać. HiFiMAN wyposaża też swojego flagowca w  przejściówkę do łączenia z normalnymi wzmacniaczami, czego uzasadnieniem odnotowany w materiałach informacyjnych fakt konieczności napędzania go mocą aż 5-20 watów. Tak więc model HE-6 można i należy łączyć ze zwykłymi wzmacniaczami, bo tak naprawdę tylko wówczas pokaże co potrafi. Trzeba oczywiście przy tym uważać, by wpiąwszy go w coś naprawdę mocnego nie uczynić mu krzywdy, ale to nie jest chyba wymóg przerastający możliwości behawioralne przeciętnie rozgarniętego audiofila. Z kolei osobom lubiącym załatwiać sprawy po linii najmniejszego oporu, firma HiFiMAN oferuje wzmacniacz własnej produkcji; tranzystorowy i zapewniający mocowe minimum, czyli 5 watów na kanał. Kosztuje on na rynku amerykańskim dokładnie tyle samo co słuchawki, to jest  1299 USD.
Wygląd i wygoda.

 HiFiMAN HE-6.

W tym miejscu mogę czytelnika z czystym sumieniem odesłać do recenzji słuchawek HE-5LE (http://rms.pl/audiofilskie/profesjonalne/test-hifiman-he-5le-hifiman-ef-5), ponieważ na oko oba modele prawie się nie różnią. Jedyne czego się można dopatrzyć, to położony na HE-6 lepszej jakości lakier – metalizowany, jak z dumą informuje producent. Poza tym odniosłem wrażenie, że HE-6 układają się odrobinę lepiej, co może być tylko złudzeniem, chociaż wytwórca utrzymuje, że faktycznie są lepiej wymodelowane. Być może wygoda ta bierze się z trochę grubszego obszycia nagłownego pałąka, może z mniejszego uścisku serwowanego przez muszle, może z czegoś jeszcze innego, a może tak naprawdę wcale jej nie ma. W każdym razie słuchawki są całkiem wygodne, a ich wymienne skórzane bądź welurowe pady są przyjemne w kontakcie ze skórą. Ciekawy efekt estetyczny w połączeniu z eleganckimi, masywnymi i jednolicie czarnymi muszlami, stanowią wspomniane kable od  Yongshenga, oferowane tylko wraz z modelem HE-6. Są bladoróżowe i plecione z dwóch cieniutkich drucianych nitek, kontrastujących z masywnością muszel. Mnie się ten kontrast podobał, choć trzeba przyznać, że kabel od ALO Audio prezentuje się jeszcze efektowniej. Podobno także sporo dobrego wnosi do dźwięku, ale w to możemy tylko wierzyć na słowo. Słuchawki pakowane są w porządne czarne pudło, a dostarczone z nimi kable znajdują schronienie w bardzo ładnym welurowym woreczku. W sumie, jak za produkt wyceniony na polskim rynku na ponad pięć tysięcy złotych, jest na tle konkurencyjnego peletonu całkiem zadowalająco i przyzwoicie. Nie mamy wprawdzie do czynienia z jakąś szczególnie wyrafinowaną estetyką ani urzekającą wygodą, ale poziom ogólny jest całkowicie akceptowalny, a konstrukcyjnym wyróżnikiem wydaje się solidna budowa, nie rodząca obaw o trwałość. Producent wspomina też, że awaryjność przetworników w okresie gwarancyjnym oscyluje wokół jednego promila, co wydaje się niezłym wynikiem.
Brzmienie.

HiFiMAN HE-6.

Krętymi ścieżkami technologii, estetyki i ergonomii dochodzimy na koniec do audiofilskiej krynicy mądrości, czyli do brzmienia. Więc jakże to: czy spełnią się pokładane oczekiwania, czy popularna w latach 70-tych, a potem zarzucona i znów wskrzeszona technologia planarna ujawni swoje przewagi? Czy da radę sprostać nieustannie rozwijanej, idącej w międzyczasie naprzód technice słuchawek dynamicznych i elektrostatycznych? Tą historię można opowiedzieć w paru słowach, lecz że jestem starym nudziarzem, opowiem ją po swojemu. Słuchawki rozpakowałem następnego dnia, bo wcześniej nie miałem na to czasu, dzięki czemu nabrały temperatury pokojowej, co według niektórych jest nie bez wagi dla brzmienia. Bez żadnych ceregieli wpiąłem je następnie w miejsce własnych AKG K1000, czyli do końcówki mocy Croft Polestar1 poprzedzonej przedwzmacniaczem ASL Twin-Head i odtwarzaczem Cairn Soft Fog V2. Dodać tu muszę, że ten Twin-Head bardzo jest przerobiony; ma między innymi lampy mocy 45 w miejsce oryginalnych 2A3, wielkie kondensatory wyjściowe Jensena i dwa krokowe potencjometry DACT, po jednym na kanał. Cairn też coś tam na rzecz swojej lepszości niegdyś podłapał,  na przykład zegar LC Audio i kondensatory Black Gate. Ale nie w tym rzecz. Otóż słuchawki zagrały nędznie. Zwłaszcza góra była żałosna. Przejście powrotne na K1000 ukazało przeraźliwy rozziew w mierze reprodukcji sopranów i ogólnej kultury brzmienia, z czystością artykulacji na pierwszym miejscu. E tam, pomyślałem sobie, coś tu nie gra, i to nie tylko te HE-6. Nie może to być, żeby niższy model tak mi się podobał, a te były takie marne. To znaczy, oczywiście, tak być mogło, tylko było to bardzo mało prawdopodobne. Główkować nad zaistniałym dylematem nie musiałem wcale, bo sprawa od początku wydawała się jasna, aczkolwiek jakiś niepokój oczywiście był. Do czego zmierzam, otóż ten Croft ma osobliwy zwyczaj najlepiej napędzać AKG K1000, kiedy zaaplikować mu nieprawidłową lampę. Tak nawiasem jest on hybrydą, mającą tylko jedną lampę w torze. Powinna nią być 5965, lecz z racji nieznanych a mrocznych z K1000 lepiej, a w każdym razie jak dla mnie ciekawiej, wypada w tej roli ECC83 Mullard „long anode”, która włożona w miejsce 5965 pracuje pod przeciążeniem. Co jednak dobre dla K1000, dla HE-6 okazało się katastrofalne. A ponieważ słuchawki HE-5LE testowałem z prawidłową lampą, odgadnięcie przyczyny złego brzmienia HE-6 nie stanowiło problemu. Płynie stąd ważna nauka – te słuchawki niczego nie wybaczają, w związku z czym sygnał im podawany musi być perfekcyjny. Musi też być bardzo nasycony, na ile możliwe barwny, ile się da szczegółowy, no i przede wszystkim bardzo mocny. Moc jest tutaj kluczem. Bez niej te słuchawki nie grają i powiedzmy to od razu, nie grają także na niskich poziomach głośności. W niektórych recenzjach można napotkać sugestie, że melomani lubiący słuchać cichej muzyki, powinni nabyć Grado GS-1000. Osobiście zdania tego nie podzielam. Jak już, to raczej Staksa Omegę II Mk1 albo Staksa SR-009. W każdym razie od  HiFiMAN’a HE-6 powinni się miłośnicy cichej muzyki trzymać raczej na dystans, bo on nie to, że po cichu nie zagra, ale traci wówczas tyle ze swego potencjału, że naprawdę szkoda go do takiej roli. Poza tym mimo ulepszeń względem niższego w klasyfikacji bratanka, jego dźwięku nie można postawić na dokładnie tym samym poziomie brzmieniowego wyrafinowania co najwybitniejszych pod tym względem zawodników, z Sony MDR- R10 na czele. Dystans względem niższego modelu niewątpliwie bardzo się zmniejszył, ale tak do końca nie zatarł i nie może być co do tego wątpliwości. Nie jest to przy tym kwestia odczytu samych szczegółów, bo te HE-6 łapią bez problemu, tylko pewnej elastyczności w odpowiedzi na sygnał, zdolnej przybierać kształt dowolnie skomplikowany. Wspomniane Sony elastyczność tę miały niezrównanej jakości, jednakże jedynie w zakresie wysokich i średnich częstotliwości, podczas gdy bas pozostawał ułomny, podobnie jak nieco ułomny (choć w znacznie mniejszym stopniu) jest bas AKG K1000. One także najlepiej sprawdzających się w sopranach i na średnicy, przy czym nadają dźwiękowi dużo więcej energii niż Sony, których dźwięk okazuje się znacznie bardziej łagodny i ezoteryczny. Świeżej  daty nawiązaniem do tego typu wysublimowanej w najwyższym stopniu dźwiękowej reprodukcji (chociaż mającym całkiem przyzwoity rewir basowy), są najnowsze flagowce Staksa SR-009, których specyfikę opisałem w odnośnej recenzji. A zatem? Stoi zatem HiFiMAN HE-6 na straconej pozycji względem najlepszych, czy się jakoś obroni? Otóż nie stoi i bardzo jest do tego daleko. Wpiąłem Croftowi przynależną lampę 5965 (JAN RCA) i odczekałem stosowną chwilę, by się rozgrzała. A potem, potem moi mili przeżyłem jedne z najciekawszych chwil w towarzystwie słuchawek jakie dane mi było przeżyć. Ale najpierw napiszę, jak one grają, a dlaczego było tak wspaniale, zostawię sobie na deser.
HiFiMAN HE-6.

Dźwięk jest bardzo bliski i otacza nas z trzech stron (za plecami nie grają, a nie śmiejcie się, niektórym słuchawkom się to czasami przydarza). Jednocześnie nie zaznacza się, albo co najwyżej w bardzo niewielkim stopniu, nierzadka tendencja do uciekania dźwięków w górę. Nic także nie gra w samej głowie, podczas gdy u nowego flagowego Staksa gra. (Hańba mu!)
W porównaniu z HE-6 dźwięk AKG K1000 jest postawiony dużo dalej i idzie zdecydowanie w głąb, miast nas osaczać. Ma holografię, wyrafinowanie, szybkość, dynamikę i wspaniałą paletę smaków… Co na to odpowiada flagowy HiFiMAN? Nie ma holografii, ale jest jeszcze szybszy. Nie ma takiej palety smaków, ale energię ma co najmniej nie gorszą. I ma coś jeszcze – ma bas. A bas to jest, sami wiecie szanowni panowie, coś bez czego muzyka staje się ułomna i pozbawiona ważnej części urody. Ten bas w HE-6 nie jest aż taki na miarę kolumn głośnikowych z bas-refleksem, ale w porównaniu z niemal całą słuchawkową konkurencją załatwia sprawę jednym potężnym grzmotem, do którego inni mogą sobie co najwyżej powzdychać. I nie jest to bas gdziekolwiek się wpychający. Kiedy go nie ma w nagraniu, u HE-6 też go nie ma. Jest tylko wtedy, gdy jest. Jak chodzi o basową potęgę, chyba tylko Ultrasony E9 mogłyby stanąć w zawody, bo chociaż mające także konstrukcję planarną Audez’e LCD-2 bas mają bardzo wielkich rozmiarów, nie jest on ani tak perfekcyjnie wyrażony, ani tak precyzyjnie ograniczony do samego obszaru swego występowania. Co do innych słuchawek obdarzonych dużym basem, jak Sennheiser HD 650 czy Beyerdynamic DT150, to jest to zupełnie inna klasa ogólna i nawet nie ma co porównywać. Także flagowe Grado PS-1000, mimo wspaniałego basu i znakomitej ogólnej artykulacji, nie dają tyle frajdy. Więc co z tą frajdą, spytacie? Przejdźmy zatem do clou. Na początek parę zastrzeżeń. Biorę odpowiedzialność wyłącznie za ich brzmienie we własnym systemie i stanowczo podkreślam, że swój wielki muzyczny spektakl słuchawki HiFiMAN HE-6 dają wyłącznie na bardzo dużych poziomach głośności. Z tego względu są niebezpieczne, bo pchają właściciela w czeluść hałasu i to takiego, który może przy długim słuchaniu uszkodzić słuch. A oprzeć mu się jest rzeczą niebywale trudną, bo to czysty narkotyk. Jak urzeczony słuchałem VII symfonii Beethovena pod Karajanem, siedząc w pierwszym rzędzie Berlińskiej Filharmonii, a może nawet bliżej, niemal pośród orkiestry. Ogrom, szybkość i naturalność dźwięku była powalająca. Skoro tak to wygląda, pomyślałem sobie, trzeba sięgnąć po rocka. Czy myśleliście kiedyś, że dane wam będzie stać na scenie razem z Led Zeppelin, zupełnie jakbyście byli członkiem zespołu? Ja nie myślałem. Nie wierząc własnym uszom zawołałem syna, bo kiedy się takich rzeczy doświadcza, człowiek traci pewność własnego osądu. Nic nie mówiąc puściłem mu jego ulubione solo perkusyjne z „Moby Dicka”. Wysłuchał w skupieniu i powiedział: – Nieprawdopodobne, zupełnie jakbym sam grał na tej perkusji. (Jest perkusistą.) Tak to właśnie brzmi, całkiem nieprawdopodobnie. I kiedy się tego słucha, a słuchać bardzo długo niestety nie można, wszystkie te Orfeusze, K1000, czy R10 zdają się jakieś mniej istotne. Puściłem sobie jedno ze sztandarowych nagrań Jordi Savalla – „Caucha” z płyty „Villancicios y Danzas Criollas”. Tancerze porwali mnie za ręce i w jednej chwili znalazłem się pośród nich. Niezrównane przeżycie, niemożliwe z innymi słuchawkami. Puściłem Fugę organową Bacha i nie wytrzymałem. Napór dźwięku był zbyt potężny. Nie byłem, jak ze Staksem SR-009, samym organistą, tylko stałem na wprost organów i ich dźwięk mnie miażdżył. Uciekłem. To prawda, że z K1000 albo SR-009 można się rozkoszować bogactwem muzycznych smaków, podpatrywać niuanse, albo przepatrywać budowę wewnętrzną fortepianu. Że Stax Omega II ma bajeczną holografię, a Grado GS-1000 bajeczną scenę. Że dźwięk Sony R-10 jest delikatny i subtelny jakby był z morskiej pianki, a Orfeusz wszystko potrafi. Prawdą jest i prawdą zostanie, że dźwięk Staksa SR-Omega to czysta kremowa słodycz, czyniąca kobiece głosy śpiewem rajskich cherubów. Jednakże żadne z tych słuchawek nie potrafią dać takiej złudy naturalizmu na realnych poziomach głośności. Ja w każdym razie niczego takiego nie doświadczyłem. (Najbliższy wydaje się Orfeusz.) Dźwięk HE-6 potrafi cały do was przylgnąć, dotrze do każdego skrawka waszej skóry, nie pozostawi milimetra swobody. Jest żarłoczny, nachalny, nie znoszący sprzeciwu. Jest prawdziwy. Pisałem kiedyś, porównując Sennheisery HD 800 z AKG K1000, że dźwięk tych ostatnich jest na wskroś przeszywający i nie można mu się oprzeć. To prawda, ale tylko w wymiarze emocjonalnym, bo K1000 ukazują muzykę graną przez kogoś innego, muzykę zewnętrzną, dziejącą się w pewnym oddaleniu i z tego oddalenia docierającą, i dopiero wówczas przeszywającą. Tymczasem muzyka reprodukowana przez HE-6 nie zna żadnego dystansu. Jesteście w niej zanurzeni i często staje się tak, a zależy to od nagrania, że odnosicie wrażenie, iż tworzycie ją sami, że jest waszym bezpośrednim udziałem. To jest niesamowite i niepowtarzalne.
Rekomendacja.

HiFiMAN HE-6.

Słuchawek HiFiMAN HE-6 nikomu nie polecę. Jeżeli je nabędziecie, to tylko na własną odpowiedzialność. Nie mam ochoty wysłuchiwać, że wcale tak nie grają i mam jakieś zwidy w torze dla audiofilskich oszołomów, albo że są za głośne i do normalnego użytkowania się nie nadają. Cudze poglądy w odniesieniu do sprzętu którego sam słuchałem mało mnie obchodzą, ale recenzje pisze się przecież nie dla siebie, co muszę brać pod uwagę. Słyszałem co słyszałem i mogę zaproponować, byście spróbowali usłyszeć sami. Jest wiele wysokiej klasy słuchawkowych wzmacniaczy, od topowego RudiStora po dwa topowe WooAudio. Jest Apex Pinnacle, Balancing Act, Apache, Dark Star i wiele innych. Jednakże trzeba brać pod uwagę, iż nie wszystkie z nich są w stanie oddać aż pięć watów na kanał, a niektóre z tych co potrafią, potrafią to jedynie na wyjściach głośnikowych, które często są dla nich tylko dodatkiem i okazują się nie najwyższej jakości. W efekcie pojawiają się opinie (np. Tylla Hertsensa albo Srayana Ebaena) o raczej rozczarowującym brzmieniu nowych flagowych HiFiMAN’ów. Ale są też różne tory pod AKG K1000 oraz jedyny chyba w miarę normalny cenowo słuchawkowy wzmacniacz mający wystarczającą moc – Grace Design. Jest  też oczywiście nowy firmowy wzmacniacz EF-6. No a przede wszystkim są normalne wzmacniacze. Jeżeli uważacie, że wasz system posiada odpowiednio wysoką klasę, a solidnie hałasujące na zewnątrz słuchawki o budowie otwartej mimo posiadania normalnych kolumn głośnikowych się wam do czegoś przydadzą, bo na przykład sąsiad z góry nie podziela waszych zapatrywań na przyjemności płynące z nocnego muzykowania, możecie sobie posmakować wypożyczonych HE-6. Za nic nie ręczę, za nic nie odpowiadam. Złożyłem tylko relację. Można jej wierzyć albo nie. To wasza sprawa.
Dźwiękowe próbki i związany z tym problem. Recenzorskim wygodnictwem byłoby nie napisanie na koniec paru słów o konkretnych przykładach brzmień w odniesieniu do wyrobu tak wcześniej pochwalonego. Właściwie już to odbębniłem w samym opisie dźwięku, ale dla porządku, a właściwie z uwagi na jedno zagadnienie, coś jeszcze dopiszę. I teraz o tym zagadnieniu. Przetwornik HE-6.

Otóż jest pewien problem. Ja w każdym razie taki posiadam. Siedzę sobie i piszę recenzję, a w międzyczasie wymieniam z żoną uwagi na tematy, dajmy na to, polityczne, bo ona akurat ogląda „Wiadomości”. I jej głos jest, jak to się mówi, normalny. W normalnym pokoju normalnie nie ma pogłosu, a mowa potoczna pozbawiona jest śpiewności i słodyczy. Powie ktoś, no tak, ale twoja żona nie jest wokalistką i nie występuje na scenie, a ciebie zna od tak dawna, że nie ma ochoty przemawiać do cię „na słodko”, i dlatego jej głos jest normalny i tylko normalny. Dobrze, weźmy w takim razie płytę z normalnie wypowiadanym głosem normalnej osoby. Akurat taką posiadam. Na „The Tarantino Collection” Quentin Tarantino opowiada, na jakiej zasadzie dobiera podkłady muzyczne do swoich filmów. I ta jego normalna wypowiedź w wydaniu takiej Audio-Techniki ATH-W5000 albo Staksa Omegi i w ogóle zdecydowanej większości wysokiej klasy słuchawek, staje się jakaś nieautentyczna – zbyt emfatyczna, pogłosowa, z nadnaturalną precyzją artykulacji. Słowem, nie jest taka jak w życiu. Rzecze ktoś – No tak, ale systemy audio mają przecież za zadanie zwodzić nasze zmysły bogactwem brzmienia, nic w tym zatem nie ma nagannego, że upiększają. Są po prostu ukierunkowane na wzbogacanie. W porządku, przejdźmy zatem do drugiego budynku i poprośmy syna perkusistę, by zechciał trącić pałeczką talerz Zildjiana. Lekkie muśnięcie i prawdziwy instrument dobywa z siebie bogactwo dźwięków, którego żaden system, nawet taki piekielnie drogi, nie jest w stanie powtórzyć. A podobno są to systemy nastawione na upiększanie… Ale co tam perkusja, nie ona jest Canossą systemów audio. Podejdźmy do szkoły muzycznej, a opodal mam taką, i poprośmy nastolatka, żeby zechciał dmuchnąć w jakąś trąbę, najlepiej w helikon. Powstająca wówczas fala dźwiękowa ośmiesza każdą aparaturę audio, a już wszelkie słuchawki w ogóle nie mają czego szukać. Widzicie dychotomię? Bo ja widzę. Z jednej strony normalna mowa nie jest normalna tylko sztucznie wzbogacona, z drugiej autentyczny bogaty dźwięk nie potrafi być powtórzony. Mamy więc dwustronne przeinaczanie i jeszcze do tego przeciwbieżne. Przenieśmy to zagadnienie na łono słuchawek HE-6. Pewne jest, że Quentin Tarantino wypada na nich najbardziej naturalnie. Na drugim biegunie instrumenty dęte też odznaczają się znakomitą jak na słuchawki reprodukcją. A zatem? A zatem są flagowe HiFiMAN’y w odpowiednim dla nich torze naturalnymi i bardzo wszechstronnie prezentującymi się słuchawkami, pozbawionymi sztucznych upiększeń, przesłodzeń i nadnaturalnych ozdobników. Dla kogoś przyzwyczajonego do audiofilskich produkcji może to stanowić pewien problem, ponieważ może się poczuć nieswojo. Te same utwory, zwłaszcza wokalne, zabrzmią inaczej. A czy znajdzie to jako wadę, czy zaletę, to już kwestia jego prywatnych upodobań, do których nic recenzentom. Ujmując rzecz od strony ogólniejszej muszę przyznać, że nie umiem rozstrzygnąć, czy oszczędniejsza forma brzmieniowa HE-6 jest bardziej naturalna od niesłychanie bogatej w ornamentykę reprodukcji Orfeusza albo Sony R10. Czy ich bardzo szybki, urywający się dźwięk jest prawdziwszy od wypowiedzianego do ostatniego muzycznego atomu dźwięku Ultrasonów Edition9. Są to niewątpliwie różne szkoły brzmienia, ale czy forma dźwiękowego odlewu, o której pisałem na początku, powinna rzeczywiście być aż tak perfekcyjna? Czy nie jest to przekłamanie, patrzenie na muzyczny utwór poprzez swego rodzaju szkło powiększające, a jednocześnie podejście i tak niezdolne do oddania całego muzycznego bogactwa? Nie wiem. W sumie najważniejsza i tak jest satysfakcja słuchającego, a tę każdy ma tylko na własny użytek i sam ją sobie musi zorganizować.

Zbierzmy to w punktach:
Zalety:
- Wspaniały realizm.
- Całkowita bezpośredniość.
- Naturalność stylu.
- Potęga brzmienia.
- Doskonała szczegółowość.
- Potężny i świetnie kontrolowany bas.
- Fantastyczna szybkość.
- Nie gorsza dynamika.
- Perfekcyjna klarowność.
- Scena, na którą zostajesz wrzucony.
- Wbrew niektórym opiniom, zupełnie nie sybilują.
- Soprany bez żadnych ograniczeń.
- Do każdego repertuaru.
- Rock i w ogóle wszelka głośna muzyka to na nich niezapomniane przeżycie.
- Rzadko spotykana szerokość przenoszonego pasma.
- Wyjątkowo precyzyjnie ukazują jakość nagrań, zarówno od strony samego dźwięku jak i aranżacji scenicznej.
- Zadowalająca wygoda.
- Wymienne, bardzo dobrej jakości kable i przejściówki.
- Elegancko się prezentują.
- Porządnie opakowane.
- Dwa komplety padów.
- Niska awaryjność.  

Wady:
- Lubiący upiększanie muszą się od nich trzymać z daleka.
- Można je napędzić wyłącznie czymś mającym minimum 5 watów na kanał. 
- Nie wybaczają niedociągnięć.
- W związku z tym wymagają bardzo wysokiej jakości toru.
- Kwestia, czy są w stanie dostatecznie precyzyjnie artykułować bardzo złożone dźwięki, pozostaje otwarta.
- Pełnię klasy brzmieniowej ujawniają jedynie na realistycznych poziomach głośności.
- W konsekwencji kuszą niebezpiecznym dla słuchu hałasem.
- Drogie.
- Ciężkie.
- Jak wszystkie ortodynamiki wytwarzają silne pole magnetyczne.
- Są wyrobem małej firmy pozbawionej tradycji.  

Szczegółowa specyfikacja techniczna oraz cena (kliknij).