Portal Digital Music News w ostatnich dniach coraz częściej porusza temat opłacalności publikowania muzyki w serwisie YouTube. Regularnie dostaje się też usługom strumieniowym, jak Spotify czy Apple Music. Na ile oskarżenia o wykorzystywaniu artystów przez internetowe kanały dystrybucji są prawdziwe? Postanowiliśmy się temu przyjrzeć.
Pod koniec maja pisaliśmy o raporcie brytyjskiej organizacji BPI. Jego autorzy bili na alarm, mówiąc o dramatycznie niskiej rentowności materiałów muzycznych publikowanych za pośrednictwem YouTube’a. Popularność w żaden sposób nie przenosi się w tym wypadku na dochodowość, czego skutkiem jest spadek bezpieczeństwa finansowego muzyków. Wciąż pojawiające się teksty takie, jak Czy powinieneś zbojkotować Spotify lub YouTube ostatecznie odpowiada artystom domagającym się godziwej zapłaty pokazują, że temat jest godny uwagi.
W ostatnich miesiącach wielu artystów skarżyło się na nieuczciwe postępowanie serwisu YouTube. Jednym z najostrzejszych głosów była wypowiedź Thorne’a Yorka z Radiohead, który w grudniu ubiegłego roku miał powiedzieć: Sprawowanie kontroli nad sztuką przypomina działanie nazistów w czasie II wojny światowej. Podczas wojny właściwie wszyscy to robili, nawet Anglicy – mam na myśli kradzież sztuki innych narodów. Czym to się różni od polityki YouTube’a?
Mocne słowa – do jakich bez wątpienia należy „kradzież” – pojawiają się również w wypowiedzi Trenta Reznora. Założyciel i lider Nine Inch Nails pracuje dziś w Apple Music jako Chief Creative Officer. Powiedział on, że jego zdaniem działalność YouTube jest nieuczciwa. Portal jest zbudowany na fundamentach darmowych, kradzionych materiałów, dzięki którym rozrósł się do tak wielkich rozmiarów. (…) Nabijanie ich statystyk oraz zdobywanie dużych IPO zbudowane jest na pracy mojej i moich kolegów. Nie zapomniał, rzecz jasna, wspomnieć o całkowicie odmiennej postawie serwisu Apple Music.
Czy tego typu oskarżenia są zasadne i jak wiele w nich prawdy – tego powiedzieć na podstawie kilku informacji prasowych nie sposób. Bez wątpienia należy jednak posłuchać również drugiej strony. Christophe Mueller, kierownik International Music Partnerships YouTube, odniósł się do zarzutów w e-mailu wysłanym serwisowi Digital Music News. Według niego, oskarżenia są nietrafione. YouTube’a nie można porównywać do Spotify czy Apple Music, ponieważ serwisy te skupiają całkowicie różnych odbiorców. Według Muellera, jedynie 2,5% całkowitego ruchu na YouTube jest związane z muzyką. Typowy użytkownik serwisu spędza jedynie godzinę w ciągu miesiąca na słuchaniu muzyki. To żadna długość w porównaniu z 55 godzinami słuchania muzyki miesięcznie, co charakteryzuje korzystających ze Spotify i Apple Music.
Faktem jednak pozostaje, że 99,999% materiałów wideo dostępnych w serwisie YouTube jest dostępnych całkowicie bezpłatnie, zaś artyści – poza popularnością – niewiele zyskują na kolejnych odsłonach. Oczywiście, inaczej sprawa wygląda w przypadku wschodzących gwiazd, czy młodych zespołów, dopiero wchodzących na rynek. W tym wypadku zdobywanie popularności jest niezbędne. Ale w przypadku takiej Adele, która do ostatnich chwil odwleka publikację swoich nowych płyt w serwisach streamingowych, jest to całkowicie zrozumiałe.
W oficjalnym komunikacie Google poinformowało, że firma wypłaciła muzykom ponad 3 miliardy dolarów, zaś liczba pieniędzy przekazywanych na tantiemy rokrocznie rośnie. Efekt skali robi jednak swoje. Specjaliści z Mountain View zwrócili uwagę na bardzo istotną kwestię. Ich zdaniem, mamy dziś do czynienia z podobną sytuacją do pojawienia się Napstera w latach 90. Jeżeli muzyka dostępna jest za darmo – po co za nią płacić? Jedynie około 20% ludzi słuchających dziś muzyki jest gotowych za nią płacić. Pozostałe 80% korzysta z darmowych ścieżek dostępu. Jeżeli będą musieli zapłacić za korzystanie z YouTube, po prostu wrócą do słuchania radia. Być może kampanie promocyjne Google’a – nielubiane przez użytkowników reklamy – są sposobem na wygenerowanie jakiegokolwiek zysku z tej ostatniej grupy.
Źródło: Digital Music News