Sennheiser HD 700 test Piotr Ryki (recenzja, opinie)

Dzięki doświadczeniu firmy Sennheiser z reprodukcją dźwięku, te otwarte, wokółuszne, dynamiczne słuchawki Hi-End zapewniają niewiarygodną przestrzeń brzmieniową i ciepłą, wyrównaną reprodukcję dźwięku.

Sennheiser HD 700 Autor: Piotr Ryka.   Sennheiser HD700
  Wstęp. Kliknąłem baner reklamowy i dowiedziałem się co następuje: Dzięki doświadczeniu firmy Sennheiser z reprodukcją dźwięku, te otwarte, wokółuszne, dynamiczne słuchawki Hi-End zapewniają niewiarygodną przestrzeń brzmieniową i ciepłą, wyrównaną reprodukcję dźwięku. Trochę mnie to rozśmieszyło, bo przewrotnie można powiedzieć, że nie jest jasne, czy ta przestrzeń jest "niewiarygodna" w znaczeniu pozytywnym, czy negatywnym. Moim zdaniem ani w takim, ani w takim, ale do tego jeszcze dojdziemy. Jasne pozostaje natomiast, że firma Sennheiser wypuściła na rynek słuchawkowego wicelidera i zgodnie ze swym świętym producenckim prawem usiłuje go wypromować. Jest w całej tej sprawie jedna rzecz osobliwa, mianowicie ów wicelider okazuje się niewiele od lidera tańszy, skutkiem czego należałoby domniemywać, iż jest także niewiele gorszy, co z jednej strony tegoż lidera podkopuje, jako nie za bardzo liderującego, a z drugiej osłabia samego wicelidera, bo niewiele dopłacając możemy mieć słuchawki zdaniem wytwórcy najlepsze, za marne sześćset złotych zapewniające własnej audiofilskiej próżności błogi spokój, wolny od rozterek typu "inne są lepsze od moich". Zarazem trudno powiedzieć, żeby to nie był nasz problem, bo to my przecież mamy podejmować decyzję o zakupie, a skoro tak, sprawę relacji między modelami HD 800 i HD 700 należy przebadać z wyjątkową starannością, przy czym nie od rzeczy będzie odwołać się także do porównań z modelami niższymi – HD 600 i HD 650 – by ocenić miarę postępu. Dobrze zatem się składa, że mam te wszystkie słuchawki pod ręką, choć wizja brnięcia przez gąszcz porównań jest dla mego wrodzonego lenistwa niespecjalnie pociągająca. No ale trudno, do roboty panie recenzencie.

słuchawki nauszne sklep.rms.pl

Budowa. Konstrukcja w sensie kształtu jest analogiczna z modelem flagowym, ale w sposób przewrotny. Przód i tył muszli zamieniono bowiem miejscami, czyli wyrażając się geometrycznie, wykonano przetwornikami obrót o 180 stopni, w efekcie czego łukowato przycięte krawędzie znalazły się z przodu, a półokrągłe z tyłu, dokładnie na odwrót niż u HD 800. Jednocześnie śmiało można powiedzieć, że model HD 700 to taka pomniejszona wersja tamtych. Tu również spotykamy centralnie umieszczoną okrągłą wentylację przetworników okoloną swoistym rusztowaniem z plastikowych szprosów oraz zamaszyste mocowanie pałąka, mające przydawać całości dynamiki i nowatorskiego wyglądu. Całkiem nieźle się to prezentuje, w każdym razie mnie się podoba, i jedyne czego można się czepiać, to jakości tworzyw. Nie jest zła, w modelu HD 700 wydaje się nawet lepsza, a przynajmniej nieco lepiej dopasowana kolorystycznie, ale flagowe Beyerdynamiki pokazują, że da się lepiej, z większą dozą elegancji i dbałości o gatunek surowca.
HD700 - przekrój przetwornika.
Napisałem o HD 700, że to takie zminiaturyzowane HD 800 i trudno odnieść inne wrażenie. Zewnętrzna powierzchnie muszli jest mniejsza prawie o połowę, a powierzchnia otworu wentylacyjnego jeszcze dużo bardziej. Nie inaczej jest wewnątrz. Sławny przetwornik o 56-milimetrowej średnicy zastąpiony został 40-milimetrowym, w którym nie znajdziemy już centralnego otworu zapobiegającego nieliniowym zakłóceniom membrany. Mniejsza powierzchnie to oczywiście także mniejsza objętość komory rezonansowej, a co za tym idzie mniej miejsca dla uszu, no i także dla dźwięku, co okaże się mieć pewne reperkusje. W efekcie wspaniałą wygodę modelu flagowego diabli wzięli. Nie jest niewygodnie, ale nie jest też wygodnie. Jest tak sobie. Słuchawki są lekkie i dobrze ukształtowane, ale przyjemność ich noszenia nie jest już tak naprawdę przyjemnością i tu lider bije je na głowę kiedy na czyjejś głowie się znajdzie. A tak w ogóle to można odnieść wrażenie, że model HD 700 został sporządzony także z myślą o użytkownikach mobilnych, chociaż kończący jego kabel duży jack sugerowałby coś innego. Ten duży jack także ma mniejszą niż u flagowca oprawę, tak więc miniaturyzacja sięgnęła nawet tutaj, lecz wielkość jacka nie jest specjalnie istotna, natomiast co innego tak. Tym czymś innym jest bardzo nieprzyjemna właściwość kabla. Optycznie od tego z HD 800 niemal się nie różniąc ma on paskudny zwyczaj zawijać się przy każdej sposobności w precle, a ponieważ sposobnością jest dla niego praktycznie każda manipulacja, co chwilę trzeba go rozprostowywać, co na dokładkę okazuje się wcale nie takie łatwe. Jeszcze się z czymś podobnym nie spotkałem i tu dział technologii materiałowej Sennheisera dał niewątpliwie paskudną plamę. Ale ogólnie nowe słuchawki są sympatyczne i miłe dla oka. Za małe wprawdzie i nie wiem do czego komu była potrzebna ta przesadna według mnie miniaturyzacja, chyba tylko do pokazywania się w nich na ulicy, ale przynajmniej pałąk jest solidnie wyścielony, dotyk padów przyjemny, a kolorystyka dobrze skomponowana. Jednak nie da się ukryć, że o ponad połowę tańsze HD 600 i HD 650 są wygodniejsze, a kable im się nie skręcają.



By dopełnić opisu trzeba jeszcze powiedzieć, że ten rolujący się kabel zaopatrzono przy muszlach w miniaturowe jacki, dzięki czemu jest wymienny, a przy tym mniej egzotycznie wykończony, nie stwarzając producentom kablowych zamienników problemów ze zdobyciem odpowiednich wtyków, jak miało to miejsce w przypadku HD 800. Sam przewód posiada konstrukcję symetryczną a wykonano go z posrebrzanej miedzi beztlenowej. Obsługuje przetworniki o nieczęsto teraz spotykanej 150 ohmowej impedancji, potrafiące przenosić pasmo 15-40 000 Hz, a więc sporo ale nie jakoś specjalnie. Słuchawki są dostarczane w dużym czarnym pudle z jedwabiście połyskującego tworzywa, które dodatkowo opakowano w tekturowe pudełko tak lichej jakości, że aż wstyd. Niby to tylko nieprzydatna potem do niczego osłona z reklamowym malunkiem, ale lichość cieniutkiej tekturki jest irytująca i nie budzi zaufania do wytwórcy. Byle gadżet pakują w porządniejszą tekturę.   Dźwięk. HD700 - przekrój przetwornika.Dźwięk No nic, ta ergonomia to nam się średnio udała, pozostając nieco w tyle za przyjemnym dla oka wyglądem, a jak jest z brzmieniem? Słuchawki przyszły do mnie surowe jak ogórki na mizerię i w tym surowym stanie zagrały dźwiękiem jasnym, nadmiernie akcentującym sykliwe spółgłoski, ale nie pozbawionym ujmującego stylu bycia i powabu. W miarę użytkowej obróbki, zwanej potocznie wygrzewaniem, dźwięk pociemniał, zyskując barwę pośrednią między modelami HD 600 a HD 650, a sykliwość się zmniejszyła, chociaż nie ustąpiła zupełnie. Pozostaje z grubsza analogiczna jak u HD 800, to znaczy na pewno dużo mniejsza niż u Ultrasonów E10, ale nie zabita doszczętnie, jak ma to miejsce u ortodynamicznych HiFiMAN'ów. W efekcie nie przeszkadza, ale daje się zauważyć kiedy jej na odpowiednim materiale poszukać. Co robić, mówi się trudno. Można też powiedzieć, że słuchawki ortodynamiczne, a także zaopatrzone w swobodnie wibrującą diafragmę AKG K1000 i elektrostaty mają te tam swoje techniczne przewagi nad konstrukcjami dynamicznymi, ale ubieram HD 650, a potem HD 600 i też żadnej sybilacji nie ma. O, psia krew! – pomyślałem. To ci niespodzianka. Raz jeszcze dla pewności przywdziewam HD 800 i nie ma wątpliwości – syk akcentują wyraźniej. Czy to znaczy, że lepiej oddają to co jest w nagraniu, czy przeciwnie, nie radzą sobie z trudnym, sykliwym materiałem, jest sprawą dyskusyjną, ale ja bym stawiał raczej na to drugie. Aż się nie chce wierzyć, ale przecież uszy nie kłamią, bo nie potrafią. Nie było to odkrycie budujące, bo po tylu latach milczenia i czasu na zrobienie czegoś jednoznacznie lepszego wytwórca najznamienitszych słuchawek w dziejach, sławnego Orfeusza, powinien był wyciągnąć z producenckiego kapelusza coś dalece doskonalszego od HD 600 i HD 650, i to pod każdym względem, ale co mu poradzę, zrobił jak zrobił – jego sprawa i jego kłopot – jedźmy dalej w poszukiwaniu brzmieniowych zawiłości przyrządzonych przez Sennheisera. Weźmy teraz ma tapetę tę przestrzeń, co to miała być niewiarygodna, a jaka jest to się zaraz okaże. Nie będę się wysilał ani udawał, że jestem wyjątkowo mądry oraz mam całe szafy płyt na każdą okoliczność badawczą sposobnych, w związku z czym za każdym razem będę się posiłkował innym muzycznym materiałem, ponieważ mej mądrości i tak nie robi to żadnej różnicy. Płyt wprawdzie mam trochę, będzie ponad pięćset krążków i mądry też jestem niesłychanie, ale pewne nagrania są do niektórych zadań szczególnie przydatne, a poza tym nie chcę sobie obrzydzać wszystkiego co posiadam technicznymi porównaniami, w których muzyka staje się tylko tłem i narzędziem, a jeszcze do tego odtwarza się ją w kółko raz po raz. Tak więc sybilacja została przeanalizowana tradycyjnie przy pomocy Sweet Jane od Cowboy Junkies, a przestrzeń zdekonspirowana, też tradycyjnie, przy pomocy Song of White Vangelisa.
  Sennheiser HD700 Wziąłem rozpęd, to znaczy posłuchałem najpierw HD 600 i HD 650, i tu trzeba zaznaczyć, że jedne i drugie mają usunięte gąbki po stronie ucha, bo im ze starości zetlały. Niedawno dowiedziałem się, że takie usunięcie jest traktowane jako mod i zalecane do stosowania także w nowych egzemplarzach. Mod nie mod, zwał jak zwał, w każdym razie są bez gąbek i materiałowej osłony, a przy tym HD 650 mają lepszy kabel. Bój między sobą rozstrzygnęły na korzyść HD 650, które przestrzeń mają nieco większą, bas zamożniejszy, a ich ciemniejsza barwa lepiej do nagrania pasowała. No to łap za HD 700. Niewiarygodna scena? E tam, a tam. Od tej z HD 650 wcale nie większa, na upartego może odrobinę, natomiast co się narzuca, to dźwięk bardziej dosadny, bardziej szczegółowy i bardziej świdrujący. Nie ma relaksu, jest drążenie. Nie, wcale nie chcę powiedzieć, że jest gorzej. Jest inaczej, jest w inny sposób. Dźwięki nie są gładkie i krągłe tylko naelektryzowane i myszkujące. Kto lubi rysunek wyrazisty i szczegółowy, będzie zadowolony, kto woli relaks i oblejsze kształty, zawróci ku HD 650. No to jeszcze HD 800. O, te to większą scenę faktycznie mają. Znane są z tego i lubią to potwierdzać. Dźwięk mają też wytworniejszy – gładszy, staranniej wyprofilowany i niestłamszony. Małe komory HD 700 trochę gniotą przekaz. U wszystkich innych tutaj porównywanych komory są większe i to niewątpliwie ma swoje zalety. Dźwięk rozchodzi się swobodniej, nie sprawiając wrażenia, że coś go krępuje. Na HD 700 nie jest to silne odczucie, można go nawet nie zauważyć, ale mnie się coś takiego nasunęło więc się tym dzielę, bo przecież po to są recenzje. Pewna szorstkość HD 700 każe jednak baczyć na ewentualność niewygrzania. Przerywam badania i daję im kilka dni na rozwinięcie skrzydeł. Może będzie inaczej, a na razie jest tak, że HD 700 są od HD 650 trochę bardziej bezpośrednie, ale za to dawny flagowiec ma dźwięk bardziej elegancki i przywołujący refleksyjną zadumę nad tą bielą Vangelisa, którą HD 700 czynią bardziej rozedrganą i niespokojną. Minęło dni parę, co wcale nie znaczy, że słuchawki osiągnęły już ostateczny pułap jakościowy, ale na pewno nie są też surowe. I co się okazuje? Grają dźwiękiem jaśniejszym od HD 650 i HD800, co wyraźnie uwydatnia szum tła i czyni wokalizę mniej powabną na słabiej nagranych płytach. Łatwiej przez to ulegniemy zmęczeniu i trudniej będzie przyswajać gorsze nagrania. Co ciekawe, jeszcze jaśniejsze HD 600 okazują się niewiele mniej szczegółowe, też jednoznacznie dystansując na tym polu HD 650, ale od HD 700 a nawet HD 800 są mniej męczące. Naprawdę szkoda, że w ich prostej, nie szukającej ozdobników i udziwnień metodzie grania brak zmysłowego powabu, będącego warunkiem sine qua non uznania słuchawek za wybitne. Gdyby go miały, przy ich cenie wybitnymi niewątpliwie by były, a tak to jedynie się wyróżniają na tle konkurencji. Pewna powabność jest już natomiast w HD 650, ale tym z kolei brakuje bezpośredniości. Reasumując ten etap porównań trzeba powiedzieć, że HD 700 i HD 800 są bardziej świdrujące, a już zwłaszcza HD 700, co biorąc pod uwagę czynnik technologicznego postępu wydaje się nieco dziwne.

Wyjmuję płytę Montserrat Cabale, która posłużyła mi do badania powabu; płytę z wyraźnym szumem tła, a jednocześnie tym niesamowitym czarem kobiecego głosu, którym Montserrat w czasach swej kariery

<