Portal SoundRebels.com opublikował recenzencki dwugłos w sprawie najmocniejszego wzmacniacza z oferty Musical Fidelity, M6 500i. Możemy zapoznać się z doświadczeniem dwóch redaktorów, dzięki czemu opinia jest ciekawsza i bardziej obiektywna. Jak zwykle, zapraszamy do przeczytania fragmentów tekstu.
M6 500i – najmocniejszy wzmacniacz zintegrowany brytyjskiego Musical Fidelity - „w obroty” wzięli Marcin Olszewski i Jacek Pazio. Redaktorzy testowali urządzenie w okresie świąteczno-noworocznym, w efekcie czego powstał obszerny, interesujący tekst, będący porównaniem dwóch odmiennych gustów i uszu. Rzecz jest dobrze napisana, dobrze się ją czyta, dlatego z tym większą przyjemnością zapraszamy również Państwa do bliższego zapoznania się.
Jak można się domyślać, dość dokładnie opisano budowę i kwestie wizualne wzmacniacza. Chcemy zwrócić uwagę na jedną kwestię. W M6 500i producent zdecydował się na montaż cyfrowego wyświetlacza informującego o poziomie wzmocnienia, co okazało się bardzo praktycznym rozwiązaniem. Nad każdym z guziczków przyporządkowanych wejściom znalazła się również błękitna mini dioda informująca o jego aktywacji za to włącznik uhonorowano aż trzema takimi sygnalizatorami, gdyż dzięki nim otrzymujemy przekaz dotyczący nie tylko normalnej pracy, lecz również uśpienia i wyciszenia jednostki. Skoro już jesteśmy przy elementach dekoracyjno – iluminacyjnych to warto wspomnieć, iż w lewym narożniku umieszczono niewielki szyld z nazwą modelu a nad regulatorem głośności trzypolowy rubinowy wyświetlacz wskazujący wybrane natężenie dźwięku z dokładnością do 0,5. Co istotne skala ma zakres 0.0 – 125 i tak naprawdę przy niezbyt skutecznych kolumnach, do grona których niewątpliwie można zaliczyć moje Gaudery wieczorno – nocne odsłuchy spokojnie można było prowadzić przy 50 – 55. Uważam jednak, że to szalenie istotna informacja dla posiadaczy wysokoskutecznych kolumn, gdyż bardzo precyzyjna na niskich wzmocnieniach regulacja jest tym, czego na rynku wcale tak często się nie spotyka. (…) Ściana tylna wygląda za to wprost rewelacyjnie. Podwójne terminale głośnikowe i baterię czterech wejść liniowych rozszerzonych o pętlę magnetofonową i wyjście na zewnętrzną końcówkę (wszystkie RCA) usytuowano w równym rządku w górnej części pleców. Za to dolną przeznaczono na parę wejść zbalansowanych i trójbolcowe gniazdo zasilające IEC.
Pierwszy autor, Marcin Olszewski, usłyszał w Musicalu przede wszystkim niższe pasmo. Pierwsze, co zwraca uwagę po wpięciu 500-ki w tor to bas. Co prawda osoby spodziewające się, że deklarowane przez producenta 0,5 kW po prostu zmiecie je wraz z ciężkim skórzanym „Chesterfieldem”, na którym byli łaskawi spocząć, ale to nie ta estetyka i nie ta bajka. Musical stawia bowiem na umiar i możliwie zgodną z zamysłem twórców muzycznych reprodukcję materiału źródłowego. Nie tylko daleki jest od poprawiania, czy też maskowania ewidentnych niedoskonałości, co praktycznie brzydzi się dodawaniem od siebie czegokolwiek a basu w szczególności.
Podsumowanie generalnie nie pozostawia wątpliwości co do tego, że M6 500i jest, jak zapewni producent, „najuczciwiej wycenionym pół kilowata an rynku”. Musical Fidelity nie jest ani marką znikąd, ani producentem goniącym za najnowszymi trendami i technologicznymi nowinkami. Nie musimy się też obawiać, że jeśli wprowadza jakiś produkt na rynek to za rok - półtora jego miejsce zastąpi kolejna inkarnacja z jakimś fikuśnym dopiskiem. Dodatkowo patrząc na ofertę angielskiego producenta trudno nie odnieść wrażenia, że o ile stara się pokryć przedział cenowy od klasycznego, ogólnodostępnego Hi-Fi po High-End (Nu-Vista), to za każdym razem cena skalkulowana jest na niezaprzeczalnie uczciwym poziomie. (…) Aż chciałoby się powiedzieć „mała rzecz a cieszy”, gdyby nie to, że M6-500i waży zdrowe 30kg a przy jego przenoszeniu lepiej uważać na palce. Żarty jednak na bok, bo 500-ka to po prostu świetny wzmacniacz i kropka.
Zaletą dwugłosów jest fakt, że każde ucho słyszy inaczej. Dla Jacka Pazio, drugim recenzentem M6 500i, to nie bas był najważniejszy. Najmocniejszym punktem testowanego komponentu jest jego otwartość wyższej średnicy, co wyraźnie skutkuje delikatnym ożywieniem górnych rejestrów. Tylko proszę się nie niepokoić, nie dostajemy krzyku, a jedynie wyraźniejszy akcent krawędzi górnego pasma z delikatnym uwypukleniem zgłosek syczących, jednak bez przekraczania bariery szkodliwości. Co jest bardzo ciekawe, samego wyższego basu wydawało się być nieco mniej, ale ten najniższy mimo naturalnego przesunięcia ciężaru grania nieco w górę był nader soczysty. Konkluzja? W mojej konfiguracji testowany piecyk dodawał rozmachu spektaklowi muzycznemu, odrobinę uszczuplając niższy środek i wyższy bas. Jednak najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że mimo utraty tak mocno preferowanego przeze mnie zakresu sposób podania reszty pasma całkowicie rekompensował ową korektę barwy.
Ostateczna w miarę bezstronna diagnoza? Było bardzo dobrze. Przyglądając się budowaniu wirtualnej sceny muzycznej, muszę pochwalić Anglika za bardzo dobrą gradację źródeł pozornych z ich pełnym oddechu rozlokowaniem na podeście. Muzyka bez najmniejszych problemów odrywała się od przecież monstrualnie szerokich kolumn, a to dla wielu odwiedzających mnie produktów z działu elektroniki użytkowej nie było takim łatwym zadaniem.
Cena i specyfikacja Musical Fidelity M6 500i w sklep.RMS.pl
Pełen tekst recenzji w portalu SoundRebels.com